Malujemy kolorowe, profesjonalne graffiti na przęsłach kolejowych, w okolicy same ogródki działkowe i tereny przemysłowe. Podchodzi starszy człowiek idący na działki. Uśmiecha się, mówi że ładne. Pyta kto nam za to płaci. Odpowiadamy, że nikt. Mężczyzna patrzy z niedowierzaniem i z niedowierzaniem w głosie powtarza słowo „nikt”. Tak, malujemy dla własnej satysfakcji, wie pan, takie hobby. Mężczyzna wzrusza ramionami i idzie dalej. Uprawiać ogródek za który również nikt mu nie płaci, choć faktycznie on w przeciwieństwie do nas, nie dopłaca do swojego hobby. Pół godziny później mija nas po drugiej stronie siatki młode małżeństwo. Mężczyzna wyciąga telefon i zaczyna nas nagrywać, mówiąc że pójdzie z tym na policję. Przeszkadza mu graffiti – nie na zabytku, kościele lub osiedlu mieszkaniowym, lecz pod przęsłem kolejowym na środku zadupia. Puszczają mi nerwy i rzucam kamień w jego stronę, kolega wystawia gołe pośladki w kierunku obiektywu.

Elliot Earls, obecnie wykładowca na amerykańskiej uczelni artystycznej, w latach 90-tych młody projektant graficzny. Rozkleja po Nowym Jorku swoje eksperymentalne plakaty wykonane metodą sitodruku, zatytułowane „Nawrócenie św. Pawła”. Plakaty są ciekawe, nie można im nic zarzucić z formalnego punktu widzenia. Prestiżowy Print Magazine poświęcony tematyce dizajnu, umieszcza jego prace w parodystycznej rubryce z tyłu. Z jakiegoś powodu, jest to jedyna praca w całym numerze magazynu, która jest pracą niekomercyjną, która jest kawałkiem dizajnu, za który nikt autorowi nie zapłacił.

Tam gdzie mieszkańcy przeszkadzają, a siatki zmniejszyć się nie da, trzeba się ich pozbyć. Bo dochód z reklamy może przekraczać dochód z czynszów. Tak stało się w Łodzi, w kamienicy stojącej przy jednym z najbardziej ruchliwych skrzyżowań w mieście – Mickiewicza z Kościuszki. Jej właściciel, śląski biznesmen Bogusław Adamczyk, przez kilka lat próbował pozbyć się lokatorów swojego budynku. Najpierw drastycznie podniósł im czynsz, potem odciął ogrzewanie, ciepłą wodę, prąd i gaz. W tym celu usunął usunął niezbędne instalacje. Wreszcie rozesłał listy. Napisał w nich: „Lojalnie uprzedzam o krążących po kamienicy pogróżkach o rzekomym wysadzeniu lub podpaleniu nieruchomości”. Krótko po tej przesyłce mieszkańcy kamienicy przy Mickiewicza otrzymali kolejną. Były to świąteczne kartki z wizerunkami świętych Mikołajów powieszonych na choince (za szyję, w sposób niepozostawiający wątpliwości). Gdy i to nie poskutkowało, Adamczyk uderzył wprost. Napisał:„Wykurzę Was z kamienicy w sposób bezprecedensowy. Każdy lokator, który podjął decyzję o pozostaniu w kamienicy wbrew mojej woli, sam ponosi odpowiedzialność za swój los i los swoich bliskich”.

Zmęczeni nękaniem ludzie zaczęli się wyprowadzać. Od 2002 roku kamienica stoi pusta. Zwykle w takich przypadkach chodzi o coś więcej. Właściciel ma na budynek kupca albo plan przebudowy na przykład na biurowiec. W Łodzi chodziło jednak tylko o to, by wieszak na reklamy był w środku pusty – od2003 roku nikt tam nie mieszka, a kamienica nadal jest własnością Adamczyka. Na jej elewacji ogłaszają się największe firmy, w tym lokalne gazety, a nawet miejskie spółki, takie jak łódzki port lotniczy.

[Z książki: „Wanna z kolumnadą” Filip Springer]

Miasto jest dla bogatych i dla władzy.

Nie masz kasy? Jesteś wandalem, to proste.

Podpisano,

nikt
Strona główna

Cześć! Ta stronka jest przeznaczona jedynie do wyświetlania na monitorach komputera. Dziękuję, że wpadłeś i zapraszam ponownie jak będziesz w domu :) 

Tymczasem możesz polubić mnie na Instagramie: www.instagram.com/slowotokarka.pl